I
Jego cicha nadzieja na odejście dziewczyny zniknęła. Im dłużej słyszał fortepian, tym bardziej jego psychika była zniszczona. Z początku przyjemna, ale jednak monotonna melodyjka była dla niego czymś w rodzaju odskoczni od rozpieszczonych bachorów. Potem zaczęło robić się nieprzyjemnie. Piosenka była natarczywa, miał wrażenie, że opowiada o wszystkich jego zbrodniach. Z przyjemnej melodii stała się psychodeliczną pieśnią o wszystkich jego grzechach. Przez długi czas był zamknięty w swojej sypialni, oddalonej o dziesięć pokoi i piętro od sypialni nieżywej. Zamknął ją, bo myślał, że to pomoże. Fakt, przez pół roku była cisza i spokój, potem wszystko wróciło ze wzmożoną siłą i nawet oddalenie się od pokoju nie pomogło. W uszach słyszał intrygujący, melodyjny utwór, który przyprawiał go o dreszcze. W głowie huczał mu jej głos wypominający wszystkie czyny. Morderstwa, handel żywym towarem, przemoc na tle seksualnym. To wszystko krążyło w jego głowie i nie pozwalało spać.
Którejś nocy wyszedł z pokoju i poszedł do piwnicy, a potem do ukrytego pomieszczenia. Szedł kamienną ścieżką, słysząc psychodeliczny głos nieżywej. Po jego twarzy płynęły łzy, gdy patrzył na porcelanową lalkę ludzkich rozmiarów o oczach zielonych i błyszczących jak szmaragdy i włosach czarnych jak krucze pióra. Szeptała do niego ochrypłym głosem, sprawiając, że wzrastała w nim wściekłość. Wyjął zza kamizelki nóż, który niegdyś schował w piwnicy i dźgnął lalkę kilka razy.
— Nie będziesz mi uprzykrzała życia, pieprzona lalko! — krzyczał, a ostrze wchodziło w porcelanę jak w skórę.
W jego oczach iskrzyło się szaleństwo i pragnienie władzy. Uśmiech szaleńca towarzyszył mu, kiedy ostatni raz wbił ostrze w porcelanową klatkę piersiową. Upadł na kolana i złapał się za głowę. Wyglądał i czuł się jak obłąkany. A może nawet nim był?
II
Ciel przez wiele dni był niezdolny do pracy. Po zobaczeniu Elizabeth Liddell w dzienniku dyrektora, który zakończył swój żywot, był tak samo zszokowany jak zły. Elizabeth albo Lizzie, jak wolała być nazywana, była starszą siostrą Alice. Od zawsze była ładną kobietą, za którą szalało wielu mężczyzn. Wolała być jednak niezależna od mężczyzny, dlatego wszystkich spławiała i drwiła z nieszczęśliwców, którzy najbardziej zaszli jej za skórę.
Chłopak nie wiedział, że dziewczyna wylądowała w sierocińcu, pod opiekę takiego sukinsyna. Był tym przerażony i zdegustowany. Nie powinna tam wtedy być. Nie ona. Każda inna osoba, ale nie Liddellówna.
Mieszał herbatę w filiżance, trzymając głowę opartą o pięść. Któryś dzień z rzędu starał się zebrać myśli i uczucia do kupy. Pierwszy dzień przetrwał bez najmniejszego problemu. Nawet zaprzyjaźnił się z Charliem — jednym z podopiecznych. Bez problemu również mógł rozmawiać z Sebastianem. Dopiero wieczorem uświadomił się, co widział. Od tego momentu ledwo co się odzywał, nawet do lokaja, który był dla niego najbliższą osobą. Wpatrywał się w stronę, na której była Lizzie i starał się rozgryź zagadkę z tylko jedną poszlaką. Czy to ona była duchem, który nawiedzał sierociniec? Jeżeli tak, to dlaczego to robiła? Chciała się zemścić? A może po prostu uprzykrzyć wszystkim życie? Nie, ona taka nie była. Była… W porządku, może nie była najmilszą osobą na świecie, ale na pewno nie była aż tak wredna. Musiałaby być po prostu wściekła.
— Też znalazłeś dziennik? — Usłyszał zza pleców.
Odwrócił się niemrawo i zobaczył dziewczynę, którą spotkał pod drzwiami kilka dni temu.
— Rozumiem. — Kiwnęła głową. — Przyszłam powiedzieć, że Sebastian przygotował obiad i, jeżeli tylko jesteś głodny, możesz zejść do jadalni i zjeść razem z nami.
Ciel jej nie odpowiedział, tylko przekartkował dziennik. Nagle w oko wpadło mu zdjęcie dziewczyny.
— Ty też tu jesteś — powiedział cicho.
— Wiem. — Spuściła wzrok. Podeszła do biurka, przy którym siedział, i zamknęła książeczkę rachunkową. — Lepiej przestań się tym zamartwiać. Ona już nie ma znaczenia. Powinna być już dawno zniszczona, ale… — Zagryzła wargę.
— Ten dziennik istnieje tylko po to, byś mogła widzieć jej zdjęcie? — zapytał.
— Mówisz o Alice?
— Nie, o Elizabeth. Tej czarnowłosej…
— Zawsze wydawało mi się, że miała na imię Alice… Ale skoro tak mówisz. Może zmieniła imię. Jej rodzina zginęła w pożarze i może nie chciała robić sensacji. — Westchnęła, spuszczając wzrok. — Chyba dobrze ją znałeś?
— Nie do końca, ale była moją kuzynką. Nie znaliśmy się może jakoś bardzo, ale takiego życia dla niej nie chciałem.
— Ja też nigdy nie chciałam być w takim miejscu, ale z powodu choroby moi rodzice stwierdzili, że lepiej będzie, gdy mnie zostawią w domu dziecka. Nie wiem, skąd taki pomysł im przyszedł do głowy, ale… Stało się.
— Jesteś chora? — Dziewczyna kiwnęła głową. — Na co?
— Mam arytmię… Ale to nieistotne. — Potarła ramiona. — A więc, zjesz z nami obiad?
— Nie mam nic do stracenia. — Wstał z krzesła, a nastolatka uśmiechnęła się.
Była sympatyczna, wywarła na nim niesamowite wrażenie. Nie lubił dziewczyn, sądził, że interesują je tylko słodkie i urocze rzeczy, nie mają nic do zaoferowania, trochę jak panienka Midford. Ona wyglądała i zachowywała się… inaczej. Była cicha, rozmowę prowadziło się z nią spokojnie. Nie krzyczała, nie piszczała, nie płakała, po prostu nie denerwowała go. Była bardzo opanowana i nie próbowała być na siłę urocza. „Nie mogę tak myśleć o osobie, której nawet nie znam. Może i Elizabeth jest denerwująca… ale jest moją, o zgrozo, narzeczoną”, pomyślał i w głębi serca wierzył, że blondynce kiedyś się odwidzi małżeństwo z nim.
III
Noc w sierocińcu była niezwykle spokojna. Wszyscy spali i tylko w pokoju, który był najbliżej schodów, paliło się światło i drzwi były otwarte. Zmarszczył brwi, słysząc cichy śpiew. Na podłodze, w praktycznie pustym pokoju siedziała Elizabeth. Jej włosy ścięto, porobiły się na nich kołtuny, ubrana była w brudne, odbarwione ubrania. Były za duże, bo od jej rąk odstawały chociażby rękawy pasiastej koszuli. Obok niej siedziała nastolatka, z którą rozmawiał przed obiadem. Elizabeth rysowała coś na brystolu, a dziewczyna przyglądała się temu.
Czuję, że coś niesie się na wietrze,
Od razu zanosi się na tragedię,
Nie mogę otrząsnąć się z tych uczuć
I wiem, że najgorsze czai się za rogiem…
Nuciła cicho, powoli pociągając pastelem po kartce. Wszedł do środka i usiadł na łóżku młodej kobiety. Nie wiedzieć, czemu, do jego oczu cisnęły się łzy z powodu piosenki, która opuszczała usta zielonookiej. Coś w niej było… Coś tak znajomego, ale był pewien, że to nie ona ją wymyśliła i to nie od niej pierwszy raz ją usłyszał. Położył się na łóżku i przymknął oczy, nucąc pod nosem.
— Chce mi się spać. — Ziewnęła
— A więc zmykaj do swojego pokoju. Też niedługo się kładę. Muszę bardzo rano wstać, by przygotować dla was śniadanie. — Lizzie uśmiechnęła się w jej stronę.
— Nie! Pójdę spać, gdy ty pójdziesz! — Odwróciła wzrok. — Mogę spać dziś z tobą? — spytała cicho.
— Dlaczego pytasz, Ano? — Popatrzyła na nią spode łba.
— Słyszałam, jak wczoraj płakałaś przez sen — szepnęła — i nie chcę, by się to powtórzyło. Będę twoim aniołem stróżem!
Wstała i założyła ręce na biodra. Lizzie zaśmiała się cicho. Ciel tak dawno nie słyszał tego śmiechu… Cóż, co najmniej siedem lat. Lubił, gdy jego kuzynka się śmiała. Jej śmiech był tak radosny, że zawsze poprawiał mu humor, chociażby wtedy, jak był chory.
— Dobrze, możesz spać ze mną. — Wstała i zaczęła sprzątać przyrządy plastyczne.
Brystol wsadziła do kosza, a pastele do pudełka, a potem do szuflady biurka wraz ze szmatką, o którą wytarła brudne ręce. Kiedy odwróciła się w stronę Ciela, zobaczył coś przerażającego. Mimo szerokiego, przyjaznego uśmiechu, jej oczy były przerażające. Wyglądały jak oczy lalki — bez emocji, bez życia, puste… Kompletnie nie podobne do tych, które niegdyś były emocjami wręcz przepełnione.
W momencie dokładnego przyglądania się, sen został przerwany. Był w ciemnym pokoju, całkiem sam. Leżał w łóżku, w swojej piżamie. Był zaniepokojony odkryciem, jakiego dokonał podczas snu. Lizzie została wyprana z emocji, jej oczy to pokazywały. Nie wiedział jednak, czym dokładnie było znaczenie tego snu i chyba nie do końca chciał się tego dowiedzieć.
Kiedy siedział i myślał o śnie, który mu się przyśnił, do sypialni wszedł Sebastian. Oświetlił nieco pokój, co Phantomhive zauważył niemal od razu.
— Dlaczego panicz jeszcze nie śpi? — Lokaj zmarszczył brwi.
— Muszę porozmawiać z Aną. — Wstał i podszedł do drzwi.
— Panienka Anna śpi, panicz też powinien. — Zatrzymał go. — Porozmawia panicz rano, teraz proszę spać.
IV
Po śniadaniu Ciel szukał Anny po całym sierocińcu. Musiał z nią porozmawiać na temat pokoju i Elizabeth. Wyglądało na to, że nawet jeżeli były tylko czymś w rodzaju przyjaciółek, były ze sobą bardzo zżyte. Całkiem jak siostry. Nie było jej na śniadaniu, więc pomyślał, że może będzie w swoim pokoju… Tylko w którym? Było ich w sierocińcu co najmniej dwadzieścia. Wszedł powoli na pierwsze piętro i zobaczył drzwi, które były otwarte obok tych, które prowadziły do nawiedzonego pokoju. Zajrzał po kryjomu i zobaczył Wilsona badającego dziewczynę, której szukał. Kiedy go zobaczyła, uśmiechnęła się i pomachała mu. Wilson odwrócił się i odłożył stetoskop.
— Witaj, Cielu. — Zaśmiał się. — Kto jak kto, ale ty powinieneś najlepiej wiedzieć, że dziewcząt się nie podgląda.
— Ja nie!... — Odwrócił wzrok. — Chcę porozmawiać z Aną.
Wilson spojrzał zaskoczony, a potem odwrócił się do Anny zapinającej koszulę nocną.
— No dobrze. — Wstał, zakładając stetoskop na szyję. — I tak skończyłem ją badać, więc możecie porozmawiać.
Posłał im szeroki uśmiech i wyszedł, zamykając drzwi. Ciel rozejrzał się po pokoju. Jasne ściany były oklejone rysunkami. Kilka wisiało oprawionych w ramkach. Ana siedziała obłożona poduszkami i pluszakami po same uszy, przez co ledwo było ją widać.
— Dlaczego nie było cię na śniadaniu? — zapytał się, siadając na krześle, które stało przy drewnianym biurku.
— Jak już mówiłam, jestem chora. — Wzięła pluszaka, którego przytuliła do siebie. — W nocy miałam napad drgawek. W takich sytuacjach Wilson nie chce mnie wypuszczać z pokoju. Tym razem nie było inaczej.
— Mówiłaś, że rodzina Lizzie zginęła w pożarze… Możesz mi powiedzieć, co dokładnie się stało?
— Nie wiem na pewno, niewiele chciała mówić, ale wiele rzeczy dowiedziałam się poprzez podsłuchiwanie. — Piętnastolatek spojrzał na nią z uniesioną brwią. — Nie patrz tak na mnie! Jestem wścibska, dobrze? — mówiła do niego z pretensją.
— Opowiadaj, a nie zmieniasz temat.
— Nie wiem dokładnie, ile Lizzie miała lat, ale cała jej rodzina zginęła. Jej siostra, rodzice. Ze wszystkiego zatrzymał się tylko obraz, który wciąż wisi w jej pokoju, ale… Nie mogę tam wejść. Bumby tak powiedział i… mimo że go nie ma, to nadal boję się wejść.
— Masz klucz?
— Nie. Kiedyś z Alice zrobiłyśmy sobie swoje własne tajne przejście. Ściany są tu wyjątkowo cienkie i wystarczyło tylko z dużą siłą uderzyć w ścianę, by zrobić dziurę. Ale, jak już mówiłam, nie korzystam teraz z niego…
— Wybacz, że poprawię, ale Lizzie. — Odchrząknął. — Nie Alice, Lizzie. Alice była jej młodszą siostrą.
— To Lizzie była młodsza. Albo mnie okłamała… Skoro była młodsza o jedenaście lat, to czy ona nie powinna mieć wtedy trzydziestu?
— Niewykluczone… Ale mów dalej.
— Cóż, wracając do historii, Lizzie była potem w szpitalu psychiatrycznym przez dziesięć miesięcy i została przeniesiona tutaj.
— Możesz mi pokazać to tajne przejście? — poprosił.
— Przecież jest ono tajne, więc jak mogę ci je pokazać? — W jej oczach błyszczało cwaniactwo. — Chyba, że coś dla mnie zrobisz, Cielu.
— Zrobię wszystko, tylko mi je pokaż.
— Cały czas chodzisz markotny. — Wstała i podeszła do niego. — Uśmiechnij się.
— Co?! — Jego oczy rozszerzyły się. — Nie zrobię tego!
— Mówiłeś, że zrobisz wszystko, żebym ci pokazała. — Uśmiechnęła się. — No dalej, co ci szkodzi?
Ciel spuścił głowę i odwrócił wzrok. Co ma zrobić? Nie znosił się uśmiechać. Był poważnym hrabią i ostatnią rzeczą, jaką chciał zrobić, to było uśmiechnięcie się. Nie robił tego od kiedy był „Smilem” w Noah’s Circus i niezbyt chciał to powtarzać.
— Proszę, uśmiechnij się — powiedziała smutno. — Wciąż chodzisz smutny i naburmuszony, w ogóle się nie uśmiechasz. Nie lubię, kiedy ludzie chodzą smutni.
Ciel spojrzał w bok i zamknął oczy. Musiał się przemóc. Chciał zobaczyć pokój Elizabeth i rozwiązać tę zagadkę. Kto wie, może nawet spotkałby się z dziewczyną? Nawet jeśli byłaby duchem. To nie miało znaczenia, nie było istotne. Ważne, że może dowiedziałby się więcej i nie stałby w miejscu. Sebastian znalazł dziennik, który robił za książeczkę rachunkową, a on dowiedział się o przejściu… Tak czy siak, mieli tak mało jakichkolwiek poszlak.
— Marcel też chce zobaczyć, jak się uśmiechasz. — Pomachała mu pluszową żabą przed nosem.
Spojrzał na zabawkę przypominającą żabiego księcia, a potem na Annę, która patrzyła mu w oczy. Westchnął przeciągle, nieprzekonany co do pomysłu, ale fakt, że mógł dotrzeć do pokoju sprawił, że się przemógł. Uśmiechnął się szeroko, ale dość nieszczerze. Ale to wystarczyło dziewczynie.
— To co? Pokażesz mi to tajne przejście? — odparł, a uśmiech zniknął z jego twarzy.
— Dzisiaj, w tym pokoju o dziesiątej. Nie spóźnij się. Nie lubię spóźnialstwa.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMój komentarz będzie krótki, ale wybaczysz mi, prawda?
OdpowiedzUsuńOpowiadanie dopiero się zaczęło, a jest kolejnym, w którym się zakochałam.
Rozdział cudowny, nie mogę się doczekać następnego!
Jak dla mnie to tu jest tyle zagadek, że chętnie będę główkować, bo to uwielbiam!
Less
Przeczytałam! Rozdział jak zawsze cudowny! *-*
OdpowiedzUsuńTo Alice czy Lizzie w końcu? Już się mylę. Ugh. Wolę, żeby to była Alice.
Początek trochę przerażający. Jestem ciekawa, co będzie w kolejnych rozdział. Jak rozwinie się akcja.
Czekam na next!
Demon 💕