I
Posiadłość rodziny Phantomhive, oddalona nieco od Londynu, była niesamowicie cicha. Służba wykonała wszystkie obowiązki, głowa rodziny przebywała w swoim biurze, nie było żadnych niepotrzebnych gości i tylko lokaj wciąż nieustannie pracował.
Po sprawie z Noah’s Circus i żywymi trupami na statku Compania, wszyscy potrzebowali odpoczynku. A już na pewno wspomniany wcześniej lokaj, który został poważnie ranny na Companii.
Tego dnia przyszedł list od emerytowanego lekarza ze szpitala psychiatrycznego. Lokaj przyjął wiadomość i skierował się do biura panicza. Zapukał kilka razy do drzwi i kiedy usłyszał pozwolenie, wszedł do środka. Chłopak siedział w fotelu i przeglądał jakieś papiery. Uniósł głowę do góry, a potem znów spuścił wzrok na dokumenty.
— Co się stało, Sebastianie? — spytał, śledząc wzrokiem teksty umów, propozycji kupna i sprzedaży.
— Przyszedł list od Hieronymousa Wilsona, emerytowanego lekarza, a teraz dyrektora sierocińca na Whitechapel — wytłumaczył, podając list hrabiemu.
Odłożył papiery i odebrał kopertę, którą następnie otworzył. Tekst prześledził kilka razy, a potem położył go na blacie biurka.
Znał go, był kiedyś dobrym przyjacielem jego ojca, a potem leczył jego kuzynkę, którą mimo wszystko niezbyt dobrze znał. Nie spotykał się z nią tak często, jak z panienką Midford, ale lubił ją znacznie bardziej niż blondynkę.
„Skoro coś nawiedza sierociniec, powinniśmy to natychmiast sprawdzić”, pomyślał.
— Powinniśmy to sprawdzić. Nie wiemy, jakie ten byt ma intencje i co może zrobić dzieciom i Wilsonowi. Poza tym, mam w tym swój interes.
— Jaki, paniczu? — zapytał się.
— Jutro przyjeżdża Elizabeth. Jeżeli tam pojedziemy, nie będę musiał się z nią użerać przez najbliższy tydzień — odpowiedział z ulgą.
Jak postanowił, tak wraz ze swoim lokajem zrobił. Wybrali się na Whitechapel do sierocińca, gdzie dyrektorem był Wilson. Smutne ulice, pokazujące prawdziwe oblicze Londynu, były oblężone prostytutkami, bezdomnymi, pijakami i innymi marginesami społecznymi. Wszystko było szare, brzydkie, brudne, wręcz nienadające się do mieszkania i użytkowania. Gdy dojechali do domu dla sierot, o którym mówił Wilson, ich oczom ukazały się przygnębiające gmachy budynku i dzieci, które mimo biedoty, podartych ubrań i miejsca zamieszkania, wydawały się bardzo szczęśliwe. Kto wie, czy nawet nie bardziej niż w ich własnych domach? „Paradoks”, pomyślał smętnie.
Wysiedli z powozu i podeszli do drzwi. Sebastian już miał pukać, gdy się otworzyły. Im oczom ukazał się stary Wilson. Nie wyglądał już tak, jak kiedyś — lata zrobiły swoje. Jego twarz zmarniała, wyglądało na to, że i dietę zmienił, bo przytył i to dosyć dużo.
— Ciel Phantomhive, dawnośmy się nie widzieli. — Posłał mu szeroki uśmiech. — Dobrze, że przyjechaliście.
Ustąpił im miejsca, by weszli, a gdy to zrobili, zamknął drzwi. Większość dzieci, które bawiły się w holu, nawet na nich nie spojrzała. Zignorowały ich, a te, które zwróciły uwagę na przybyłych, spuściły głowy. Weszli na piętro, gdzie znajdował się jego gabinet. Przechadzając się po korytarzu, chłopak zauważył wiele obrazów, na których był powtarzający się mężczyzna i młode kobiety — na każdym inna. Na jednym z nich była dziewczyna bardzo łudząco podobna do jednej z jego kuzynek, tej najstarszej.
— Kim są osoby na tych obrazach? — odezwał się.
— Były dyrektor i podopieczne, te najstarsze z nich. Miały zazwyczaj po osiemnaście, dziewiętnaście lat.
— Co się z nimi stało, sir? — zagaił lokaj.
— Niektóre popełniły samobójstwo, a inne poumierały na gruźlicę. Jednakże znaczna większość po prostu się zabijała.— doprecyzował.
— I nikt się tym nie zainteresował?
— Wszystkie, które popełniały samobójstwa, chorowały albo na depresję, albo schizofrenię. W ich przypadku samobójstwo było wręcz normalne.
— Właściwie, Wilsonie, co się stało z twoim poprzednikiem? — odezwał się Ciel, dorównując kroku Sebastianowi i Hieronymousowi.
— Z nim? Wskoczył do Tamizy dwa miesiące temu. Dzieci mówiły, że słyszał jakieś szepty i melodię, którą ktoś grał na fortepianie. Musiał nie wytrzymać. — Weszli do jego gabinetu i usiedli w fotelach. — Przez miesiąc, odkąd przejąłem sierociniec, wszystko było w porządku, aż pewnego dnia nie usłyszałem melodii z pokoju dziewczyny, która popełniła samobójstwo.
— Wszedłeś tam? — dociekał.
— Nie. Jeszcze jestem zdrowy na umyśle. Jedynie nacisnąłem na klamkę, ale drzwi były zamknięte. Odszedłem więc. Potem okazało się, że dzieci również słyszą grający fortepian. Najbliżej mieszkające dzieci mówiły, że słyszą, jak ktoś płacze i chodzi po pokoju w różnych godzinach nocnych. Najczęściej jednak o równej drugiej.
— A co z fortepianem? — dociekał, zdejmując marynarkę.
— Słychać go niezależnie od pory dnia, czy też nocy. Nie cały czas, oczywiście, ale zawsze jest to godzina. Przez ten czas słychać tylko jedną, powtarzającą się, monotonną melodię.
Chłopak próbował powiązać fakty. Młode kobiety, samobójstwa, nawiedzony sierociniec, fortepian. Nic się ze sobą nie wiązało. Wszystkie kawałki układanki, niby łączące się, ale z kompletnie innej parafii.
— Czy jest możliwość, że możemy zostać tu na trochę? — zapytał Sebastian.
— Oczywiście. Jeżeli wypędzicie ten wrzód na dupie, to możecie zostać, ile chcecie!
— Przynajmniej nie będę musiał użerać się z Elizabeth. — Westchnął. — No dobrze, niech będzie. Zostaniemy.
II
Od następnego dnia Sebastian zajmował się sprzątaniem i gotowaniem w kuchni. Ciel zaś musiał udawać zwykłego nastolatka. Musiał pozbyć się swojego tytułu na jakiś czas i być zwykłym chłopakiem. Było to trudne, nie można było zaprzeczyć.
Kiedy piętnastolatek wyszedł ze swojego pokoju, musiał zacząć nowe życie. Póki co, oczywiście. Potem będzie mógł powrócić na swoją posadę hrabiego.
Postanowił znaleźć Sebastiana. Była pora śniadaniowa, a to oznaczało, że musiał przygotowywać posiłek w kuchni. Przechodząc przez korytarz, zobaczył dziewczynę w jego wieku, nieco starszą, a może jednak młodszą od niego. Kucała przy drzwiach i przestawiając do nich ucho, przysłuchiwała się melodii. Kącik jej ust nieco się unosił, ale nagle uśmieszek zniknął z jej twarzy i spłynęła po niej łza. Wstała i odeszła powolnym, wdzięcznym krokiem. Ciela zatkało, ale nie wiedział dlaczego. Sam podszedł do drzwi przystawił do nich ucho. Słyszał melodię, którą znał z dzieciństwa, ale nie wiedział, kto ją grał, a przede wszystkim, kto ją napisał. Skądś ją pamiętał, ale skąd… To było dla niego kolejną zagadką, kolejną niewyjaśnioną sprawą.
Odsunął ucho od drzwi i już miał odchodzić, gdy nagle usłyszał zza nich ciche, smutne i ochrypłe „przepraszam”. Przeszły po nim ciarki, a po plecach momentalnie popłynął zimny pot. Spytał, dlaczego przeprasza i kim jest, ale nie dostał odpowiedzi. Kopnął w framugę i odszedł. W duchu modlił się, by to było tylko przesłyszenie, że tak naprawdę, to nic nikt do niego nie powiedział i poszedł do kuchni, gdzie jego lokaj kroił wędlinę do śniadania. Usiadł na stołku i odetchnął głęboko.
— Coś się stało, paniczu? — zaczął rozmowę.
— Co? Ze mną? Wszystko w porządku. — W jego głowie cały czas obijały się słowa, które usłyszał. Pokręcił głową, by odpędzić natrętne myśli. — Chyba powinniśmy zapytać Wilsona, gdzie ma klucz do pokoju tej dziewczyny.
— Czyli słyszał panicz melodię? — Spojrzał na niego, przygotowując śniadanie.
— Chyba aż za dobrze — mruknął. — I chyba skądś ją znam, tylko nie do końca wiem skąd. Spytam Wilsona o klucz, może to, co znajduje się w pokoju nam pomoże w śledztwie. — Wstał i podszedł do wyspy kuchennej. — Co dziś na śniadanie?
— Niestety, nie mam zbyt dużego pola do popisu — westchnął — dlatego staram się improwizować.
Ciel pokiwał głową i odwrócił się, wychodząc z kuchni, tym razem chcąc znaleźć lekarza. Szukał go, a inni podopieczni patrzyli na niego jak na dziwadło. Cóż, chcąc nie chcąc, był do tego przyzwyczajony. Był najprawdopodobniej jednym z najbogatszych nastolatków w Wielkiej Brytanii, a na pewno najmłodszym hrabią i do tego właścicielem fabryki zabawek. Był skazany na plotki i pomówienia. Na dodatek, wśród tych dzieci, żyjących w nienajlepszych warunkach, był odmieńcem.
Rozejrzał się po holu, ale tam go nie było. Zauważył zaś dziewczynę, która wcześniej przysłuchiwała się utworowi na piętrze. Była ładna i nie umknęło to uwadze nawet jemu, mimo że Elizabeth skutecznie zniechęciła go do płci pięknej. Kiedy na niego spojrzała, odwrócił pospiesznie wzrok, a potem wszedł na piętro. „Jest bardzo podobna do Alice… Co? Zaraz, nie! Nie jest! W żadnym aspekcie! Tylko mi się wydawało… Właściwie, miło byłoby znów się z nią spotkać. Ciekawe, czy wciąż mieszka w Oksfordzie”, myśląc o swojej kuzynce, znalazł Hieronymousa, który rozmawiał z dziećmi, które nie były w holu.
— Wilsonie — zawołał go — Zastanawiałem się… Co to za pokój? Ten najbliżej schodów.
— Pokój ostatniej dziewiętnastoletniej podopiecznej wcześniejszego dyrektora. Nie powiem ci niestety kogo, bo wszystkie papiery z tamtego okresu zostały spalone — wytłumaczył.
— Ty je spaliłeś? — Zmarszczył brwi.
— Nie, skąd! Ja takich rzeczy nie palę! — Zaśmiał się. — Dyrektor je spalił zaraz przed tym, jak się zabił. Nic nie zostało, jedynie pojedyncze zapiski, ale nie ma podanych żadnych imion czy nazwisk — dodał poważniej.
— I stąd wiadomo, że dziewczyny chorowały na depresję i schizofrenię?
— Właśnie tak… Ale wydaje mi się, że nie chodzi tu o to, do kogo należał pokój. Mów więc, o co chodzi? — Skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
— Ach, tak. Czy masz może klucz do tego pokoju? — Na to pytanie, Hieronymous znów się zaśmiał. — Z czego się śmiejesz?
— Cielu, wybacz mi, bardzo proszę, ale nie mam tego klucza.
— Jak to?! — krzyknął. — Jesteś przecież dyrektorem, powinieneś mieć klucz do każdego pokoju!
— Drzwi są zamknięte od czasu śmierci dziewczyny, a klucz nie wiadomo gdzie się znajduje. Nikt nie wchodził tam od trzech lat.
Na twarzy Ciela pojawił się grymas niezadowolenia. Chciał wiedzieć, co tam jest i nie mógł powstrzymać ciekawości.
— Czy pozwolisz, by Sebastian przeszukał twój gabinet? — Zmrużył oczy.
— Wątpię, by coś znalazł. Gabinet był już przeszukiwany. — Strzelił z palców. — Ale niech będzie. Może coś przeoczyłem.
III
Wieczorem, kiedy Wilson skończył sesje z dziećmi, Sebastian zaczął przeszukiwać gabinet. Jedyne, co mu przy tym towarzyszyło, by chociaż trochę oświetlić pomieszczenie, był lichtarz z wybrakowanymi świecami. Nie chciał się tym jednak przejmować przy wykonywaniu rozkazu, więc po prostu wziął się za robotę.
Na początek przeszukał biurko. Wyrzucił wszystko z szuflad, szafek i półek po czym wszystko sprawdzał. Nie było tam nic ciekawego. Zwykłe dokumenty, notatniki, kartoteki, kilka piór i książek, które nie zmieściły się na półce. Kartoteki zawierały tylko dzieci, nie było w nich nawet słowa o starszych podopiecznych. W notatnikach były opisy chorób — tych lżejszych, jak i cięższych. Pióra go nie interesowały, a w dokumentach były jedynie opisy przebiegu leczenia u pacjentów. Pochował wszystko z powrotem i przekartkował książki — te też były zwykłe.
Wszystko wyglądało normalnie, zwyczajnie, więc dokończył sprzątnie, a kiedy trzasnął szufladą, usłyszał brzęk stali. Zmarszczył brwi i wyjął całą szufladkę. Poświecił świecami i zobaczył jak coś się świeci. Wyciągnął rękę i odkleił to od wnętrza mebla. Wyjąwszy rzecz, okazało się, że był to klucz. Nie służył jednak do otwierania drzwi, bo był zbyt mały. Schował go do kieszeni i nagle usłyszał coś, co dźwiękiem przypominało pisk, ale było wrzaskiem. Jego uszy i głowa zabolały. Zasłonił uszy, chcąc uniemożliwić przedostanie się dźwięku. Dziwna to była rzecz. Zazwyczaj takie dźwięki mu nie przeszkadzały, był na nie odporny, a teraz mało co bębenki mu nie popękały. To nie było normalne… W żadnym stopniu.
Kiedy dźwięk ucichł, lokaj poczuł ulgę. Nie wiedział, co mogło wywołać taką reakcję, ale chyba nie chciał się dowiadywać. Wsunął wyjętą szufladę na swoje miejsce i zaczął dalej szukać. Pod dywanem i leżanką nic nie było. Pod fotelami i biurkiem również. Została mu półka z książkami. Używając całej swojej siły, odsunął ją, a tam zobaczył wyrwę w kształcie prostokąta, w której była skrzynka nie większa niż dziennik. Wydostał ją i postawił na biurku. Z kieszeni garnituru wyjął kluczyk i ku jego uciesze pasował. Przekręcił go dwa razy i otworzył wieczko. W środku klucza do pokoju nie było, ale był skórzany, nieco podniszczony dziennik. Wziął go do ręki i otworzył. Jego zawartość przerosła jego oczekiwania. Zdjęcia, opisy i ceny kobiet, w tym dwa ostatnie — absolutnie absurdalne. Podsunął półkę na swoje miejsce i schował dziennik z powrotem do szkatułki. Potem wyszedł i poszedł do pokoju swojego panicza. Zapukał, a kiedy usłyszał, że może wejść, wszedł do środka. Chłopak mocował się z guzikami piżamy, więc kiedy zobaczył Sebastiana, który podchodził do niego, by mu pomóc, westchnął z ulgą.
— Znalazłeś klucz? — mruknął.
— Nie — zaprzeczył — ale znalazłem coś innego.
— To coś jest w szkatule, tak? — Czarnowłosy kiwnął głową. — Co to jest?
— Książeczka rachunkowa.
— To ci dopiero niespotykane zjawisko — fuknął sarkastycznie.
— W tej książeczce są zdjęcia, opisy i ceny kobiet — odrzekł.
Chłopak wstał z łóżka i podszedł do szkatułki. Wyjął z niej dziennik i zaczął przeglądać. Czytał każdy opis z niesmakiem. Z każdym zdaniem zbierało mu się na wymioty. Były wręcz obrzydliwe i nie na miejscu, a pod każdym z nich był podpis byłego dyrektora. „Chory zboczeniec. Nie wiem, co jest gorsze — to, że co jakiś czas widzę zdjęcia i opisy dzieci, czy sam fakt istnienia czegoś takiego”.
Przeglądał dalej, aż na ostatniej zapisanej stronie zobaczył coś, czego kompletnie się nie spodziewał. Jego oczy rozszerzyły się w obrzydzeniu i przerażeniu.
— Li… Lizzie…
Ka buuum 😆 Dobrnęłam do końca 😄 Co oni zajęć innych nie mają, tylko się bawią w detektywów? 😂😂 Trochę poszperali, co nieco znaleźli. Ha! Aż mnie zastanawia kto tak na tym fortepianie gra 😨
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział.
A! I mam pytanko. Przypadkiem nie pisze się "wrzód"? No chyba, że ja znam inne wrzody 😨
Less
O japierodle...
OdpowiedzUsuńTeraz słysze głosy w głowie...
Awww ciekawa jaka to melodia❤
Normalnie W-11 😂🥀
Kocham ❤
Melanie🥀
Detektywi! Lubię takie zagadki. Jestem ciekawa, kto gra na fortepianie? Już mam swoje domysły, ty już wiesz jakie. Wcześniejszy dyrektor jest obleśny. Chory psychol! Czekam, aż rozwiązał sprawę tajemniczego pokoju. Czekam na next!
OdpowiedzUsuńCudowny! <3
Shrew ♥
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń