I
Niby ciche noce, gdzie nikt ani nic nie zagłusza przyjemnej ciszy, są normalne i nie powinny dziwić nikogo. Ale nie w Houndsditch, tu było odwrotnie. Nie było słychać ani fortepianu, ani śpiewu, krzyku, szlochu, dosłownie jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Zmartwiło to zarówno Ciela, Annę, jak i Sebastiana. Z jednej strony to dobrze, z drugiej jednak nie. Możliwe, że odeszła po tym, jak znów zobaczyła swoją córkę, ale wieczna burza, która szalała, od kiedy Ciel i Sebastian przyjechali do Houndsditch, kazała Cielowi myśleć, że może to być sprawka ducha jego kuzynki.
W ciągu czternastu dni, na Whitechapel i w Southwark działo się więcej, niż przez ostatnie lata. Ludzie masowo mordowali. Niektóre zbrodnie były mniej, inne bardziej wyrafinowane. Inne wyglądały niepozornie, na przykład otrucie. Inne z kolei przypominały scenę z najgorszego horroru, gdzie na samą myśl robi się niedobrze. Dawno nie widzieli tak wielu kar śmierci w tak krótkim okresie czasu.
Patrzył przez okno na błyskawice, które przecinały niebo co jakiś czas. Kiedy słyszał kolejne grzmoty przypominające uderzanie batem, kulił się nieco. Miał wrażenie, jakby niebo było gotowe w każdej chwili się zawalić. Drzewa przez huragan chyliły się ku ziemi. Mogłoby się wydawać, że nadchodzi rychły koniec świata.
— Ciel?
Spojrzał w odbicie w szybie. Stała za nim Anna, zakładająca ręce pod piersiami. Westchnął cicho i spuścił wzrok. Po chwili poczuł, jak go obejmuje i zobaczył, jak jej ręce owijają się wokół jego talii. W jej dłoniach zobaczył kopertę.
— Odpisał?
Anna kiwnęła głową, a Ciel wziął od niej list i otworzył go, zaczynając czytanie tego, co napisał Rivolte.
II
Odsunął łóżko. Jedyne miejsce, gdzie nie było śniegu, okazało się nie być puste. Podniósł książkę w skórzanej okładce i zdmuchnął z niej kurz. Odwrócił ją i na okładce ukazał mu się tytuł napisany złotymi literami „Wiedźmy z Salem”. Zmarszczył brwi i otworzył książkę. Na pierwszych stronach widniały historie skazanych czarownic oraz czarnoksiężników. Nieco dalej, ku szczególnemu zaskoczeniu, zobaczył spisane rytuały, zaklęcia i wyrwaną stronę. Mruknął pod nosem i zamknął ją, idąc do pokoju Ciela. Kiedy wszedł, miał coś powiedzieć, ale wtedy zobaczył parę nastolatków stojących pod oknem i prawie natychmiast się zamknął, po cichu podchodząc do szafki nocnej i biorąc diariusz Bumby’ego. Wrócił do pokoju Alice i przekartkował dziennik. W środku znajdowała się wyrwana kartka z książki. Wcześniej jakoś szczególnie nie zwrócił na nią uwagi, przeleciał po niej tylko wzrokiem i przekręcił na drugą stronę. Ale teraz zaczął mieć pewne podejrzenia. Rysunek na kartce przedstawiał zamienienie kobiety w lalkę, a tekst informował o tym, co zrobić, by rytuał czy też zaklęcie zadziałało. Przewracał strony książki dalej, zobaczył zaznaczony zgięciem rogu rozdział zatytułowany „Sezon burz”. Kiedy zaczął czytać narzędzia potrzebne do rytuału oraz jego przebieg, spojrzał przez okno. „Szalejąca burza”, pomyślał.
— Sebastian. — Usłyszał zza siebie głos Ciela i odwrócił się. — Jedziemy do Rivolte’a.
— Wujku Cielu… — Do ich uszu dobiegł cichy głosik Samary. — Mogę jechać z wami?
— Samara… — Chłopak klęknął przed dziewczynką. — Nie wydaje mi się, by to był dobry pomysł.
— Panie Sebastianie, mogę? — Spojrzała na niego błagająco.
Mimo że był demonem, nie mógł się oprzeć jej oczom. W szczególności, gdy patrzyły na niego w ten sposób, jaki patrzą małe kocięta.
Spojrzał na Ciela, którego wzrok mówił „Masz odmówić”, a potem znów na małą Samarę. Wziął z wieszaka jej płaszczyk i założył na nią, po czym wziął ją na ręce. Dziewczynka z uśmiechem owinęła swoje ramiona wokół szyi lokaja i cmoknęła jego policzek, chichocząc cicho. Zaskoczenie objawiło się na jego twarzy. Niezwykłym było to, jak bardzo zaczęła mu ufać.
III
Stojąc przed rezydencją na Mayfair, czekali, aż ktoś im w końcu otworzy. Deszcz odrobinę się uspokoił w czasie drogi, a wiatr ucichł. W końcu otworzył im lokaj Rivolte’a, który zaprowadził ich do salonu, gdzie przebywał Orazio wraz ze swoją młodszą żoną.
— Pani Lauren! — pisnęła Samara.
— Znowu ty? — warknęła kobieta. — Myślałam, że się od ciebie uwolniłam.
Zarówno Ciel, Anna jak i Sebastian zaskoczyli się jej reakcją. Sebastian spojrzał na dziewczynkę na jego rękach, która posmutniała nieco i schowała twarz w jego szyję. Westchnął i schował jej czarne loczki za ucho. Orazio przywitał się z nimi i kazał zamilknąć jego żonie. Usiedli na kanapach, a Rivolte zaczął mówić:
— A więc? — Mężczyzna westchnął. — O czym chcecie porozmawiać?
— Priscilla Witless zmarła dwa tygodnie temu — powiedział Ciel do mężczyzny, który podawał Samarze talerz z ciastkami. — Mieliście ze sobą jakieś interesy.
— Tak, mieliśmy. — Westchnął i odstawił talerz, patrząc z drobnym uśmiechem na zajadającą się mufinami czarnowłosą. — Ostro stuknięta baba.
— Śmiem się zgodzić — mruknęła Anna, zakładając nogę na nogę i krzyżując ręce pod piersiami.
— Podobno się powiesiła — odparł. — Choć to dziwne, zważając na to, co ostatnio dzieje się w okolicach wschodniego krańca.
— Czyli słyszał pan o tych morderstwach? — spytał Ciel.
— Zdaje się, że słyszeli o tym wszyscy.
— Czy wie pan coś o samobójstwie w Houndsditch?
— Alice Liddell? — Do szklanki nalał rum. — Tak, powiedziała mi o tym moja córka. Dość przeżyła pierwsze miesiące po jej śmierci.
— Znała ją? — zapytała się Ana.
— Alice była jej… — starał się dobrać odpowiednie słowo — przyjaciółką.
— Tato, czy mógłbyś… — Do pokoju wpadła doskonale znana im Juliet. — Och, to wy.
— Ciocia Juliet! — dziewczyna pisnęła, podbiegając do dziewczyny i przytulając się do niej.
Reszta przywitała się z nią, a Sebastian odezwał się, zwracając się do Rivolte’a.
— Również dwa tygodnie temu w The Illustrated London News był artykuł o śmierci, chodzącej po ulicach wschodniego krańca.
Rivolte wstał z kanapy i westchnął ciężko, jakby coś ciążyło mu na sercu. Podszedł do okna i kazał Juliet zająć się przez chwilę Samarą.
— Wydaje mi się — zaczął — że to nie była kostucha.
Spojrzeli na siebie, a potem znów na niego.
— A więc kto? — zapytał Ciel.
— Jej matka. — Upił ze szklanki łyk rumu.
— Kogo?
Odwrócił się twarzą do nich.
— Samary.
IV
Kiedy pomógł Cielowi umyć się i przebrać, poszedł do Samary, która właśnie zakładała na siebie koszulę nocną. Cofnął się i odchrząknął.
— Przepraszam, panienko — rzekł i usłyszał cichy chichot.
— To nic, panie Sebastianie. — Usiadła na łóżku i uśmiechnęła się do mężczyzny. — Czy coś się stało?
— Nie, miałem zapytać, czy potrzebuje panienka pomocy, ale skoro nie, to życzę panience dobrej nocy. — Uśmiechnął się i ukłonił.
Miał wychodzić, gdy zatrzymał go jej cichutki głosik.
— Panie Sebastianie?
— Tak?
— Czy kocha pan moją mamusię?
Sebastian zakasłał nerwowo na to pytanie.
— Samaro, cóż. Ja… nie odczuwam takich uczuć jak miłość.
Dziewczynka przekręciła głowę.
— Ale jak to? Przecież każdy kogoś kocha.
— Ja niestety nie. — Uśmiechnął się. — Dobranoc, panienko.
Wyszedł, zamykając drzwi. Wtedy usłyszał jej śpiew z piwnicy. „Wróciła”, pomyślał z drobnym entuzjazmem. Wziął ze sobą księgę i dziennik, po czym zszedł do krypty. Tam zobaczył, jak chodzi po piedestale tak jak wtedy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. Lecz tym razem w jej kruczoczarne loki były wplątane drobne, białe kwiatki, a sukienka miała kolor czarny z białymi wstawkami, która plątała się pod jej nogami.
— „Wiedźmy z Salem”, rozdział dwudziesty „Sezon Burz” — powiedział, otwierając księgę na odpowiedniej stronie. — Nie wspominałaś, że interesujesz się czarną magią.
Spojrzała na niego, na jej twarzy pojawił się rumień, gdy zdała sobie sprawę, że odkrył jej sekret.
— Tylko odrobinę.
— Ile osób już zabiłaś? — spytał, a w jej oczach pojawiło się zaskoczenie. — Ilu pchnęłaś do samobójstwa i ilu zmusiłaś do tego, by kogoś zabili?
— Niewystarczająco — syknęła, zakładając ręce pod piersi. — Została mi jedna osoba, jeżeli się jej pozbędę…
— Będziesz mogła wywołać prawdziwy kataklizm i sprawić, że wszyscy wykonają zbiorową wendetę. — Położył notatnik wraz z lekturą na biurku. — Czy naprawdę cię tak skrzywdzili? Czy może tylko to wyolbrzymiasz?
— Torturowali mnie, poniżali, zniesławiali, zastraszali i gwałcili — warknęła. — Potem pozbawili mnie ciała, by zrobić ze mnie bezmyślną lalkę.
— Z tego, co wiem, zrobił to tylko jeden mężczyzna.
— Ale wszystkich krzywdy się na to złożyły. Nazwij mnie potworem, wyzwij od najgorszych.
Patrzył na nią z szeroko otwartymi oczami.
— No już, dalej. Nie będzie już niczego gorszego, niż to, co przeżyłam, kiedy byłam w swoim ciele.
W jej oczach pojawiły się łzy, gdy przed oczami stanęły jej te wszystkie makabryczne wspomnienia. To wszystko, co przeżyła do tej pory. Odwróciła się przodem do gabloty.
— Nie musisz się mścić w ten sposób.
Spuściła wzrok.
— Wyjdź — szepnęła. — Po prostu wyjdź.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń